Chciałbym z tego miejsca serdecznie podziękować Adamowi za udostępnienie gitar oraz fotek ze swoich zbiorów.
Jako zwierz z natury ciekawski i dociekliwy wielce, gromadzę wiedzę na temat tego co lubię najbardziej. Czyli na temat pączków z dziurką. Ale w chwilach gdy akurat mi się pączki przejedzą, lubię sobie wejść na jakiegoś *.orga i popatrzeć co też za wiosła ludziska na chatach kitrają – ot obczaić kto robi teraz fajne customy, albo jakież to egzotyczne marki są w tej chwili na topie. Zazwyczaj jest to wiedza nie poparta praktyką, bo wiosła które mi się podobają są najczęściej:
a) drogie
b) mało popularne w polszy
c) drogie
d) występują rzadko na rynkach wtórnych, a nawet jeżeli już…
e) …to są najczęściej drogie
Dlatego, gdy na jednej z forumowych giełd wyskoczył ni to z gruszki, ni z pietruszki Carvin w bardzo ładnej cenie, to w pierwszym odruchu złapałem za portfel. Potem okazało się, że właściciel gity mieszka niedaleko mnie więc od słowa do słowa, zgadaliśmy się na ogrywanie. Efekty mojej krótkiej wycieczki po Poznaniu przerosły najśmielsze oczekiwania, ponieważ miałem okazję ograć nie jedno, ani nawet nie dwa, ale aż trzy dość egzotyczne wiosła. Ale po kolei:
Carvin DC 127
Czyli sprawca całego zamieszania. Raczej dość rzadka sprawa na naszym rynku. Generalnie gity tej marki cieszą się sporym wzięciem w USA, gdzie są cenione za jakość względem ich ceny oraz bogate opcje kastomizacji. (W dodatku terminy budowy customowego wiosła są u nich relatywnie krótkie). Dale dodatkowo zarzuca im, że są brzydkie. (Hola, hola kolego, nigdy tak nie powiedziałem, po prostu nie leży mi do końca kształt korpusu, a dokładnie odległość mostu od brzegu korpusu, jakieś to zbyt gruszkowate dla mnie – DC) Mnie tam z wyglądu ni to ziębią, ni to grzeją – bardziej mnie ciekawiło jak jest pod względem wykonania.
W tym punkcie się absolutnie nie zawiodłem – równiutkie progi, ładnie położony lakier, ładne i wyraźne słoje drewna… No tak powinno być w każdym wiośle. Co niestety przestaje w tej chwili być regułą, nawet na nieco wyższych półkach cenowych. Również konstrukcja należy do przemyślanych. W tym konkretnym przypadku prostota = skuteczność. Mamy więc NTB, prosty i wygodny mostek hardtail i blokowane klucze Sperzel. Za przenoszenie brzmienia tej zacnej dechy odpowiada set pikapów SD SH-1 oraz SH-5.
Jak to gra zapytacie? Na moje – absolutnie fantastycznie. Decha gra głośno i jasno, atak jest szybki i zwarty. W sumie nie powinno to dziwić – gryf wykonany jest z klonu, a skrzydła korpusu to olcha. Na przesterach absolutnie nie ma wstydu, a i brzmienia czyste wypadają bardzo dobrze. Generalnie gra bardzo „zawodowo”. Akurat ten konkretny DC należy do gitar dość uniwersalnych brzmieniowo przez co świetnie sprawdził by się na przykład w domowym studio. Czy to znaczy, że nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia? No nie do końca. Carvin jest co prawda wygodny i gra fantastycznie, ale gryf ma jak dla mnie dość niestandardowy profil. W pierwszej chwili wydał mi się dość niewygodny. Pojęcia nie mam z czego to wynikło. Drugie podejście i porównanie z innymi zabawkami dało odmienne rezultaty więc podejrzewam, że to po prostu kwestia przyzwyczajenia. Powiem Wam szczerze, że bardzo chętnie nauczyłbym się z tym żyć, bo ogólne wiosło nastroiło mnie bardzo na „TAK”.
Ibanez RGA321
Ta akurat gitara nie należy może do jakichś wybitnie nieznanych, czy rzadkich choć i tak jest to swojego rodzaju rarytas. Ogólnie, jeżeli ktoś miał kiedyś do czynienia z gitarami z serii „Prestige” od ibanezowskiego Team J. Craft to chyba wie czego może się spodziewać: ergonomia, ergonomia i jeszcze raz ergonomia. Gitara jest zabójczo wygodna i kapitalnie wykonana. Po wzięciu do ręki ma się dosłownie wrażenie „gry na niczym”, zero oporu, łapska same kleją się do satynowego gryfu, a tłumienie na moście Gibraltar Plus odbywa się praktycznie bezwiednie. Podejrzewam, że RGA321 po dłuższej chwili przestaje być gitarą – zapewne staje się integralnym przedłużeniem woli swojego właściciela. Jak pisałem nieco wyżej, również do wykonania nie można mieć najmniejszych zastrzeżeń – zero baboli, wtop i innych tego typu bzdur. Mamy za to piękny, niebieski flametop w komplecie z naturalnym bindingiem. Szał pał i prawdziwa uczta dla wszelkiej maści ksylofili. Brzmieniowo jest zdecydowanie inny niż Carvin – z deski gra ciemniej i masywniej. Cóż, inne drewna (mahoń + klon), inny rodzaj osadzenia gryfu to i rezultaty zdecydowanie inne. (Captain Obvious to the rescue!) Za przetwarzanie brzmienia na impulsy elektryczne odpowiada bliski memu niewinnemu serduszku set DiMarzio – CruchLab oraz Liquifire. Co kto lubi, dla mnie to taki „DSonic + Air Norton, tylko bardziej” więc mi się podobało i propsuję. Grałbym na tym covery KsE i Poroforo, ino by huczało.
Muszę przyznać, że tu mi lekko rura zmiękła. Przede wszystkim dlatego, że kompletnie nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będzie mi dane pomacać Framusa. No już na pewno nie spodziewałem się, że uda mi się tego dokonać w zeszłą sobotę. Tak czy inaczej, kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Miałem ofc świadomość, że na gitarach tej marki gra m.in. Devin Townsend, zdawałem też sobie sprawozdanie z tego, że marka należy do Warwicka – ale z czym to się je? No idea. Nie będę Was dłużej trzymał w niepewności i napiszę od razu – gitara rozłożyła mnie na łopatki niczym szybki cios w podbródek. Podobnie jak w poprzednich wiosłach, tak i u Framusa wykonanie jest bardzo staranne – wszystko ślicznie spasowane, wykończone w przepysznej, naturalnej satynce, a łączenie gryfu z korpusem to klasa sama w sobie. Właśnie, a propos gryfu – nie da się nie zauważyć, że jest bardzo wygodny (bardzo miły dla mojej ręki profil), to po raz. Po dwa jest wykończony woskiem, co IMO jest kapitalnym rozwiązaniem i zdecydowanie wspomaga „grywalność”. Zdaje się, że był też najlżejszą gitarą z ogrywanej przeze mnie trójcy. Manualnie polubiłem się z Pantherą od pierwszego macanka. Brzmieniowo zresztą też. Z deski gra zaskakująco „mocno” i dość jasno (korpus mahoń+klon, gryf ovangkol), choć jak wiemy, kombinacjami drewna można się ogólnie podetrzeć bo każda gitara i tak zagra inaczej, nic nie poradzisz. W elektrowni siedzi klasyka pod postacią zapuszkowanych SD SH-2&SH-4 – świetnie się sprawdzają, doskonale pasują i każdy je kocha.
All in all…
Podsumowując, każda z opisywanych w niniejszym mini-reportażu gitar zaskoczyła mnie jakością wykonania, każda na swój sposób czymś mnie zaskoczyła i na każdą z nich mógłbym zachorować. Ale wiecie co mnie najbardziej zafrasowało? To, że Framus i Carvin to wiosła z półki cenowej ~3000 PLN. Rodzi to poważne pytanie czy warto w takiej cenie w ogóle interesować się wypustami MiK, skoro można za te same pieniądze zdobyć coś świetnie wykonanego i naprawdę fajnie grającego? Zostawiam Was z tym pytaniem.
foto: Adam Latoń