No i stało się, w moje łapska wpadło ostatnio parę gitar z półki „całkowicie pro”. Szczerze mówiąc, wcześniej miewałem z wiosłami z tej kategorii kontakt bardzo przelotny i byłem ciekaw czym też instrumenty za ładnych parę tysięcy mnie zaskoczą jak już pomacam je sobie przez dłuższą chwilę.
Nie przedłużając – bohaterem dzisiejszej recenzji jest Framus Panthera Pro, model który nie jest już produkowany, a który gościł już kiedyś na naszych łamach. Jak zapewne się orientujecie, marka Framus należy w tej chwili do wielgachnego korpo pod tytułem Warwick, które zajmuje się produkcją wszystkiego do gitary, współpracując przy tym z producentami takimi jak Schaller, MEC i pewno wieloma innymi. Wzbudzało to we mnie pewien niepokój – skoro firma specjalizuje się w robieniu wszystkiego, od najtańszych akcesoriów do sprzętów totalnie drogich – to jak to jest u nich z jakością?
Korpus: mahoń
Gryf: ovangkol
Podstrunnica: palisander
Konstrukcja: bolt-on
Przetworniki: SH-2 & SH-4
Elektronika: 3-way, 1xV, 1xT
Most: TOM + strunociąg
Skala: 25,5
Siodełko: GraphTech
Wykończenie: olej + wosk
Na szczęście, moje obawy okazały się całkowicie płonne. Pierwszy kontakt z modelem Panthera wypadł bardzo pozytywnie – szukałem długo i namiętnie aby znaleźć choćby najmniejszy drobiazg, do którego mógłbym się przyczepić. Nic z tego. Poza paroma dinksami, które wynikały z użytkowania instrumentu, nie znalazłem ani jednej wtopki, ani jednego babolka, no po prostu nic. Jakość wykonania powaliła mnie na łopatki, przycisnęła do ziemi i kazała odklepać w matę.
O jakości zresztą pogadamy jeszcze za chwilę, bo trochę się zagubiłem w akcji. Poza mną, żyją też przecież na świecie ludzie, których interesują takie rzeczy jak wygląd i specyfikacja wiosła. Spieszę im więc z wyjaśnieniem, że wiosło wygląda jak prosty i surowy singlecut wykończony w oleju i wosku. Tak więc mamy tu gruby mahoniowy korpus z naklejonym na niego grubym, klonowym, profilowanym topem. Klon na topie nie jest żadną z odmian „wzorzystych” więc tylko potęguje wrażenie gitary prostej, może nawet nieco topornej. Na gryfie czeka nas natomiast małe zaskoczenie, ponieważ o ile podstrunnica została wykonana ze standardowego palisandru, o tyle sama szyjka jest wystrugana z egzotycznego drewna ovangkol, które kojarzy się raczej z surowcem do budowania gitar basowych. No cóż, taki koncept. Ponadto, podstrunnica została uzbrojona w 22 niklowe progi, o których mogę powiedzieć tyle, że zostały nabite i opracowane z najwyższą starannością, dzięki czemu instrument może popisać się niską akcją i bardzo przyjemnymi wrażeniami manualnymi. Zresztą, z tego co pamiętam, gitary ze stajni Framus – podobnie jak wiosła Gibsona – są w tym departamencie wykańczane na maszynie PLEK, dzięki czemu ostateczne wykończenie progów nie powinno pozostawiać zbyt wiele do życzenia. Jeżeli chodzi o resztę osprzętu, to na małej i zgrabnej główce gitary umieszczono 6 chromowanych, nieblokowanych kluczy Framus (nie mam pewności, ale to chyba produkcja Schallera) i grafitowe siodełko. Na drugim końcu strun mamy standardowy, szeroki most T-O-M, typu Nashville wraz ze strunociągiem. I o ile klucze nie stanowią żadnego problemu, są bardo solidne i precyzyjne, o tyle most i strunociąg to produkcja takiej ekskluzywnej firmy jak… Sung Il. Serio? W gitarze za +/- 3,5 klocka? Ja wiem, że to nie jest jakiś wielki problem – T-O-M to T-O-M i te tanie działają równie dobrze jak te drogie, no ale jednak jest to mały zawód. Zawodu nie sprawia za to zainstalowana elektronika – klasyczny set SH-2 i SH-4 w chromowanych puszkach, to w końcu zestaw znany, lubiany i bardzo popularny. Do tego mamy 3-pozycyjny przełącznik typu toggle oraz potencjometry volume i tone. Prostota w każdym calu.
No ale odejdźmy na moment od specyfikacji i wrażeń estetycznych. Pora by ten nieskomplikowany twór wziąć do ręki i coś pograć. Gitara jest dość lekka (mam zresztą wrażenie, że deska ma wywiercone komory rezonansowe) i mimo znacznej grubości korpusu bez problemu układa się czy to na pasku czy też na kolanie. Łapiemy więc za gryf i nagle okazuje się, że nieco surowy z wyglądu singlecut, może iść w zawody nawet ze sportowymi superstratami. Wygoda była tu kolejnym czynnikiem, który spowodował, że gdy tylko podniosłem się z desek po tym jak jakość wykonania dała mi w mordę, to zaraz położyłem się na nie z powrotem, ponieważ – tym razem lewym sierpowym – dostałem od wrażeń manualnych. Wracając do tematu – gryf to woskowane cudeńko z 42 milimetrowym siodełkiem i przyjemnie zaokrąglonym profilem. Wykończenie w wosku powoduje, że na dobrą sprawę nie mamy szansy „zaciąć się” na gryfie, choćbyśmy pocili się jak młoda zakonnica, która przez przypadek trafiła na zlot satanistów. Dostęp do najwyższych pozycji zapewnia tu opatentowane rozwiązanie Framusa, które w teorii jest bolt-onem, a w praktyce jest wyprofilowane tak, że nie jeden set-neck mógłby pozazdrościć. Od tej strony należy zanotować same plusy na konto Panthery. Od strony korpusu też jest generalnie bardzo miło – profilowany top pozwala bez problemu ułożyć rękę w dogodnej pozycji co pozwala uniknąć zmęczenia i napięć, a zamiast tego czerpać radość z gry.
No dobra, ale jak to gra? Z deski gra bardzo głośno i wyraźnie, zaskakująco jasno i z wyraźną wibracją korpusu, co tylko potwierdza moją teorię, jakoby był on wydrążony w strategicznych miejscach. Ogólnie, brzmienie suche jest bardo „przestrzenne” i, jak to się tu i ówdzie mawia, „ma dużo powietrza” co powoduje, że Panthery słucha się najzwyczajniej w świecie przyjemnie. (Framusa Panthery that is, a nie zespołu niejakiego Dimebaga). Wrażenie „powietrza” w brzmieniu zostaje zresztą spotęgowane po podpięciu gitary do nagłośnienia. Kliny są przyjemnie zaokrąglone choć dość jasne, a brzmienia przesterowane mają w sobie takie przyjemne „DŹG!” przy ataku choć, umówmy się, wiosło generalnie ku*wi jak złe. Na przesterach gra bardzo masywnie, konkretnie i po męsku, choć z SH-4 na pokładzie sprawdzi się raczej w rocku/hardrocku czy tam innym stonerze. Jak jednak słychać w próbce brzmienia, nie przeszkodziło mi to specjalnie w nagraniu czegoś z zupełnie innej beczki.
Podsumowując, w przypadku Framusa Panthera Pro, choć jego wygląd jest bardzo zwodniczy, mogę z ręką na sercu stwierdzić, że dostajemy to za co zapłaciliśmy – mega solidne, świetnie wykonane, uniwersalne i kapitalnie grające wiosło, poparte niezłym osprzętem i znakomitym drewnem. Nie ma lipy – jest mahoń, klon i ovangkol, i solidny łomot na dokładkę. Polecam.
foto: Adam Latoń
-
WYGLĄD
-
JAKOŚĆ
-
GRYWALNOŚĆ
-
BRZMIENIE
-
CENA